SZKOLNY PROJEKT GHANA 2012 - DZIENNIK Z WYPRAWY

2011-07-05 01:03:04
Z WROCŁAWIA DO MOSKWY - PIERWSZY DZIEŃ W KIERUNKU MISJI

Działo się to zwłaszcza ze względu na fakt, że widoki za oknem stawały się dość monotonne - pola, łąki, lasy i małe miejscowości: Mikstat, Grabów, Błaszki, Warta i Łowicz, w którym chcieliśmy kupić sobie dżemy, ale nie było  na nie niestety miejsca w plecakach. Jechaliśmy mało uczęszczaną drogą ze względu na trwające na tradycyjnej trasie do Warszawy remonty. I choć co prawda ks. Jerzy włączył nam radio z dość zabawnymi piosenkami, to i tak każdy w nas, jadących z tyłu, uciął sobie krótką drzemkę. Cała podróż do stolicy zajęła nam 5 goodzin i 42 minuty, co przy fakcie, że przejechaliśmy 358 km dało nam średnią prędkość 65 km/h. Nie był to zły wynik biorąc jeszcze pod uwagę fakt 2 krótkich postoi. W Warszawie zatrzymaliśmy się na chwilę w Salezjańskim Ośrodku Misyjnym, gdzie zostaliśmy ugoszczeni przez księdza dyrektora Romana. Ciasto, kawa i herbata, a także prowiant przygotowany na drogę koiły nasze podniebienia. Tam także dopakowaliśmy rzeczy, ktore mamy  zawieść do Ułan Ude do ks. Adama. Dojadając nasze małe co nieco uczyliśmy się podstawowych zwrotów po mongolsku (brzmi wszystko dziwnie i zabawnie). O godzinie 16.30 wyjechaliśmy na lotnisko im.F.Chopina, które jest położone nieopodal. Po 10 min już byliśmy na mejscu. Zaczęła się najzabawniejsza część - ważenie plecaków i dopychanie wspólnych rzeczy z plecaka księdza do naszych. Dziwnym trafem plecak księdzaważył nie 20, a 24,5 kg. Nadwaga ta była spowodowana ciężkim sprzętem spawalniczym, który wieziemy do Ułan Bator. To było zdyt dużo. Jednak udało się kilogramy rozłożyć równomiernie u każdego. Po upchaniu rzeczy zaczął się harc pt. "jak tu fajnie i sprawnie owinąć plecak folią". Zabieg ten zgodnie z  sugestiami doświadczonych wolontariuszy wydawał się koniecznym. Chyba razem z Gretą i Manuelą doszłyśmy już w tym do perfekcji. Dalej zaczyna się nasza przygoda z odprawą, gdzie przez chwilę myślałam, że jako jedyna z grupy nie zostanę przepuszczona. Jakimś dziwnym trafem moja wiza zaczynała się nie od 4 ale od 5 lipca. Rozmowy odprawiającej mnie pani o przepuszczeniu przyniosły pozutywny efekt z zaznaczeniem, że w Moskwie nie mnie mogę się udać do odprawy paszportowej przed północą. Jak się później okazało ksiądz także miał wizę od tego terminu, ale odpprawiająca go  przepuściła bez problemu. Potem kontrola bagażu. Bramka prawie każdemu piszczała.Następowały osobiste kontrole. Joachim musiał się wrócić, aby wylać wode z butelko-teremosu. Wystartowaliśmy samolotem: Airbas i nie był to na szczęście jak większość przypuszczała Tupolew. Za oknem słońce już powoli zachodziło i biały puch zmieniał się w "różową watę cukrową". Z gÓry wszystko wyglądało jak małe góry lodowe na oceanie albo śnieg na lodzie.  W chwili pisania tych słów  przyniesiono nam samolotową kolację: sałatkę z oliwkami, z kurczakiem i serem, ciastko wz oraz chlebek i masło. 30 min po kolacji dolecieliśmy nad  Moskwę - widok był niesamowity - tysiące maleńkich światełek rozjaśniających miasto.  Łącznie lecieliśmy 2 godziny. Wylądowaliśmy na lotnisku Sheremetyevo. Zaczęła się  przeprawa z celnikami - ja z ks. Jerzym mogliśmy przejść dopiero po 24. W Moskwie była już godz. 23.50, w Polsce 21.50. Usiedliśmy więc przed bramkami by w przedłużany sposób wypełnić karty migracyjne, jednkaże panie celniczki tak się spieszyły, że kazały nam podejść bez uzupełnionych kart i podbiły je w takim stanie, w jakim były. Gdy zobaczyły paszport księdza i datę 5-go lipca zaczęły się śmiać i żatrować, że to dlatego tak długo siedzieliśmy na krzesłach. W konsekwencji przepuściły nas przed godziną 24. Teraz siedzimy (leżymy) w poczekalni przy terminalach czekając na godzinę 5.30 by wsiąść w kolejkę ekspresową i dojechać do dworca Białoruskiego do  salezjańskiego kościoła Matki Niepokalanej. W międzyczasie wymieniamy pieniądze na ruble (1$ to 27 rubli, a 1 euro to 40) i robimy wieczorną, częściową toaletę. Myślę, że niedługo spróbujemy się trochę zdrzemnąć na zmianę, by ktoś zawsze  patrzył na bagaże. Tak więc przyzyczajając sie jezyka mongolskiego: "Sajchan amraaraj" - czyli dobranoc!

P.S Adrian prosił bym napisała pozdrowienia dla jego mamy. Każdy z nas chce także pozdrowić swoich rodziców, krewnych i przyjaciół.  Jak na razie wszystko u nas w porządku ;)

Ola Skorsetz

Liczba odwiedzin portalu szkoły od września 2006r: 
web stats stat24.com